Kiwonowe uroki i mroki

Zdarza się czasem, że napisanie relacji z imprezy przychodzi z trudem. Tak właśnie mam teraz, przy opisywaniu Kiwona. To jedna z moich ulubionych imprez. Głównie ze względu na familijną atmosferę, jaka zazwyczaj jest w bazie. Tym razem także atmosfera była doskonała. Trasa prowadziła przez urokliwe zakątki Beskidu Niskiego. Słońce pięknie świeciło. Powinno być super.

Ale coś poszło nie tak…

Na mapie wszystko wyglądało banalnie. Punkty w charakterystycznych miejscach. Przeloty raczej oczywiste. Ale w terenie już tak łatwo nie było. Wystarczy powiedzieć, że przez pierwsze sześć punktów kontrolnych regularnie tasowaliśmy się na trasie z Tomkiem Dominem i grupką skupioną wokół Marzki Janerki. Każdy szedł osobno, realizował własne pomysły na pokonanie trasy, a mimo to co punkt – dwa spotykaliśmy się, i za każdym razem z przodu był ktoś inny.

Przy PK 12, cmentarzu wojennym nad Bodakami dałem popis nawigacji niekonwencjonalnej. Najpierw uciekłem peletonikowi wariantem na przełaj po stromym zboczu. Po ciężkiej walce zrobiłem dwie minut przewagi, a potem… Wyobraźcie sobie drogę szutrową przez las. Przy tej drodze jest cmentarz. Jest krzyż, są nagrobki, za krzyżem jest schowany lampion. Trudno sobie wyobrazić łatwiejszy punkt kontrolny. Co tymczasem zrobił Hiu? Upierniczyło mu się, że cmentarz będzie po drugiej stronie drogi. Wypatrywał go tak dokładnie, że nawet nie spojrzał na tę stronę, gdzie cmentarz był. Przeszedł obok i nie zauważył. Że co? Że tak się nie da? Przecież już nie raz udowodniłem, że w nawigacji nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Nie straciłem wiary w siebie. Postanowiłem przegonić Marzkę na kolejnym punkcie, najtrudniejszym na trasie: Jaskini Mrocznej na zboczu pod Kornutami. Było to największe podejście na trasie, ponad 400 metrów w pionie.

Był to też kluczowy moment imprezy. Bo punktu w miejscu w którym stać powinien nie było. W okolicy punktu biegało mnóstwo podenerwowanych ludzi. Każdy próbował go jakoś namierzyć, ale nie przynosiło to żadnego skutku. Najpierw namierzałem się od grzbietu. Potem od tablicy z granicą rezerwatu. Drugi raz od tablicy. Potem było kombinowanie dlaczego punktu nie ma. Szukanie na chybił trafił. Bo punkt owszem, mógł zostać skradziony czy zwiany, ale przecież musiała gdzieś być jaskinia. Jej nikt nie mógł ukraść.

W końcu znalazł się. Stał co najmniej 200 metrów od miejsca, gdzie stać powinien. A 200 metrów na stromym stoku to coś zupełnie innego niż 200 metrów na płaskim. Dlaczego tak się stało? Na mapie była cała seria błędów: źle zostały zaznaczone granice rezerwatu, źle zostało oznaczone także położenie jaskini. Organizator uwierzył mapie i postawił punkt przy jaskini. Tyle tylko, że jaskinia w rzeczywistości była gdzie indziej. Efektem było kompletne rozwalenie zawodów. Ci, którzy załapali się na kogoś, kto akurat przypadkowo znalazł punkt nie szukali go wcale. Pechowcy szukali go nawet półtorej godziny. Odnalezienie go było kwestią zupełnego przypadku, bo nie było żadnych racjonalnych przesłanek, by szukać go tam, gdzie stał. Mi zajęło to 70 minut. Ale nie znalazłem go sam. Załapałem się na poinformowany tramwaj.

70 minut. Było po ptokach! Motywacja spadła do zera. Odechciało mi się biegać. Pozostałe kilometry do mety (połowę trasy) zrobiłem raczej chodem. Na metę wszedłem po niecałych dziesięciu godzinach, niemal nie zmęczony. O ile po zrobieniu 55 kilometrów można być nie zmęczonym.

IMG_20191012_142355

Wola Cieklińska, cmentarz z I Wojny Światowej

No i co ja mam teraz napisać? Że było fajnie? Było. Atmosfera w bazie? Była. Że pogoda dopisała? Dopisała. Że były widoki? Opuszczone dolinki? Stare wojenne cmentarze? Piękny kiwon na PK 7? Wszystko było. Ale był też ten jeden błąd organizatora, który zupełnie popsuł rywalizację sportową. Bo organizator zbyt mocno zaufał mapie .

IMG_20191012_134014

PK 17, siarkowe źródło. Wyposażony na full. Po konsultacji z organizatorem okazało się, że był to punkt stowarzyszony

—–

Ale poza tym było naprawdę fajnie

___

PKŻ i Erka wystartowały na TP 20. Poszło im chyba nieźle, o czym zaświadcza zdjęcie.

72324761_504517323705503_3028480959096815616_n

W kategoriach pozasportowych też poszło im nieźle. I jak tu nie lubić Kiwona?

72175253_504517427038826_1262676301479673856_n

2 myśli w temacie “Kiwonowe uroki i mroki”

  1. Zaryzykuję twierdzenie, że PK10 był przesunięty o około 350m, a uwzględniając dokładność GPS na pewno nie mniej niż 300m. Tyle wyszło mi po analizie w programie QGIS.

    Polubienie

Dodaj komentarz